Najlepsza odpowiedź Xixiks odpowiedział(a) o 19:16: Nikt nigdy nie widział Boga, ale prorok Ezechiel ujrzał Jego chwałę:,,Ponad sklepieniem, które było nad ich głowami, było coś, o miało wygląd szafiru, a miało kształt tronu, a na nim jakby zarys postaci człowieka. Następnie widziałem coś jakby połysk stopu złota ze srebrem, . Ku górze od tego, co wyglądało jak biodra, i w dół od tego, co wyglądało jak biodra, widziałem coś, co wyglądało jak ogień, a wokół niego promieniował blask. Jak pojawienie się tęczy na obłokach w dzień deszczowy, tak przedstawiał się ów blask dokoła. Taki był widok tego, co było podobne do chwały Pańskiej. Oglądałem ją." (Ezechiela 1:26-28)Gdyby ktoś zobaczył Boga, nie zostałby przy życiu:,,Nie możesz oglądać oblicza mojego, gdyż nie może mnie człowiek oglądać i pozostać przy życiu." (Wyjścia 33:20) Odpowiedzi Oko opaczności? Albo według niektórych JJayJoker xD Ja ducha ale nie takiego jak w filmach czy coś tylko bardziej jak takie coś bez konkretnego kształtu. Ewentualnie jak oko opatrzności blocked odpowiedział(a) o 18:48 O tak. blocked odpowiedział(a) o 21:04 Tak jak przedstawiłem poniżej ... blocked odpowiedział(a) o 22:15 A co Ci dadzą nasze wyobrażenia? Nie powinniśmy wyobrażać sobie Pana , ponieważ pewnie jak wiesz nikt nie wie jak wygląda. A co będzie gdy wyobrazisz Go sobie jako dziadka takiego wesołego a tu nic? Zastanów się nad tym:) blocked odpowiedział(a) o 14:43 Bóg nie wygląda! Jego nie widać, On jest Bogiem! EKSPERTOcelotic odpowiedział(a) o 18:31 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Bozie czyli jak wygląda Bóg Książka religijna już od 22,29 zł - od 22,29 zł, porównanie cen w 32 sklepach. Zobacz inne Religia, najtańsze i najlepsze oferty, opinie..I nawet jeśli są siebie ciekawi, wstydzą się zapytać. Karolina Oponowicz z pomocą dzieci zadaje pytania przedstawicielom sześciu wyznań: judaizmu, katolicyzmu, prawosławia, protestantyzmu, islamu i buddyzmu. Rozmawiają o tym, w co wierzą, jak żyją, jak świętują, gdzie się modlą i co będzie po śmierci.Odpowiedzi Wiele osob mysli ze Pan Bóg wygląda tak jak na obrazach jednak to jest tylko przypuszczenie bo nie mogli uzyskac calych rysów twarzy z calunu. Też bym chciała, prawdopodobnie będzie nam to pisane, jak będziemy w niego wierzyć, modlić się i być dobrymi ludźmi:) Nikt oprócz zmarłych tego nie wie blocked odpowiedział(a) o 22:13 Bóg objawiał się w Starym Testamencie pod postacią kuli światła (szekina) nad Arką Przymierza albo słupa ognia, który prowadził Izraelitów. Nie wiadomo,ponoć na końcu czasów się ukaże blocked odpowiedział(a) o 12:24 Bóg wygląda jak wszechświat, ponieważ wszechświat stanowi absolut, nie ma początku, ani końca, a zawarta w nim materia i energia są wieczne Wiesz co? Odpowiedzi na to pytanie nie zna nikt. Może będzie nam pisane, by go zobaczyć. Xyzt odpowiedział(a) o 12:00 Bóg jest duchem. A Jego żywe przedwieczne Słowo, zrodzone przez Niego - a więc Bóg z Boga, stało się człowiekiem z miłości dla nas. Jak wyglądał jako Człowiek? Nie wiadomo i zresztą nie ma to chyba większego znaczenia. Ważne jest Jego Miłosierdzie i nasza wdzięczność Jemu wyrażająca się w przestrzeganiu przykazań i Bożych i nauki Jezusa. Nie wygląda, bo jest bytem niematerialnym. blocked odpowiedział(a) o 19:17 dla kazdego wyglada inaczej ale powiem ci jedno Jezus i pan Bog to to samo Jezus nie był Bogiem. Bóg Jedyny przekazał nam w świętym Koranie ''Jakkolwiek mnie sobie nie wyobrażacie, ja tak nie wyglądam''. Co więcej jest on bardziej absolutem niż realną osobą więc nie pojmiemy go swoimi wyobrażeniami rw74 odpowiedział(a) o 20:53 Każdy bóg wygląda inaczej. blocked odpowiedział(a) o 21:46 według south park to taki hipopotam Skąd ja to mam [CENZURA] wiedzieć jestem ateistką aczkolwiek Bóg to "osoba" nie widoczna więc nie mam pewności, że istnieje takie coś jak niebo czy Bóg pomijając tą całą wiarę i nie odchodząc od tematu, jak byłam mała sądziłam, że tak zwany Bóg, istota jakże święta i czysta to mój dziadek ale z czasem dostał [CENZURA] i się powiesił. Pytając o coś takiego innych ludzi to jak zadać pytanie "jak wygląda latający pingwin zjadający nachos" odpowiedzi można uzyskać za pomocą Photoshopa nawiązując do tematu, obrazach. Nikt nie może Ci odpowiedzieć na to pytanie w 100% prawidłowo :) ~Pozdrawiam Spu odpowiedział(a) o 14:28 Zamknij oczy to się dowiesz. po pierwsze to nie jest Pan, tylko 9 Pań. Po drugie jedną z tych Bogiń mam na avatarze, a wszystkie 9 w tle Uważasz, że ktoś się myli? lub
Informacje o BOZIE czyli jak wygląda Bóg? - 6174281969 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2016-06-04 - cena 29,99 złWygląda na to, że to jest poszukiwanie, które nie jest poszukiwaniem. I działanie, które nie jest działaniem. Jak więc działa Pan Bóg? W książce „Tomasz z Akwinu – mistrz duchowy” znalazłem fragment, który potwierdził moje intuicje. Zawsze się cieszę, kiedy nagle widzę, że odkrywam coś, co inni już powiedzieli. A Tomasz z Akwinu to brat w tym samym zakonie, więc tym bardziej ucieszyło mnie to, co powiedział: że Pan Bóg działa przez promieniowanie dobrocią. Czyli to jakoś jest związane z inspirowaniem. Ojciec Torrell kontynuuje ten wątek – używa takiego łacińskiego słowa gustatio – gustacja (stąd nasza degustacja), kosztowanie dobroci Boga, poznawanie dobroci smaku łagodności Boga. Powołuje się na pewnego Hieroteusza (to był pewnie jakiś ojciec pustyni), który się nauczył – jak mówiono o nim – boskich spraw przez ich współodczuwanie. Kup książkę na stronie Wydawnictwa W drodze Dla mnie ważniejszy jest ten wątek inspiracji, promieniowania dobroci. Ponieważ my przez to, że jesteśmy stworzeni na obraz, mamy w sobie, w naszą naturę wpisane naturalne przyciąganie do Boga. Mówiłem już, że ten obraz, ten witraż ma też zdolność odwracania się albo zwracania do słońca – to my właśnie przez to, że jesteśmy na obraz i podobieństwo Boże, mamy taką zdolność szukania słońca, tak trochę jakbyśmy byli radarem, czyli że szukamy cały czas Pana Boga i to jest w nas, nawet jeśli my tego nie wiemy. Kiedy szukamy dobra, piękna, prawdy, miłości, to tak naprawdę szukamy Pana Boga i właśnie On oddziałuje przez inspirowanie. Dlaczego to jest dla mnie ważne? Bo jakiś czas temu jeden z moich braci się rozpędził na kazaniu i mówi, że Pan Bóg nam robi to, Pan Bóg nam robi tamto, krzyżuje nasze drogi – no zwłaszcza to krzyżowanie dróg – rozwala konstrukcje, zmienia nasze plany… Ja tak go słucham i już od razu jestem w dialogu. Mam w sobie protest song, który brzmi, że Pan Bóg nam nic nie robi, Pan Bóg nam nic nie robi. I wydaje mi się, że Pan Bóg działa przede wszystkim w taki sposób, że cierpliwie czeka. Jest taki piękny fragment w książce Romano Guardiniego „Wyznanie wiary”, który dla mnie jest jak balsam dla duszy: „Miłość Boga nie chce mieć szybko tego, co może urzeczywistnić się jedynie w długim czasie. Pozwala na zabawę, cieszy się z rozkwitania i marnotrawstwa. Dopuszcza to, co zbędne i z pozoru głupie. Zostawia czas na niepewność, zwlekanie i niezdecydowanie. Nie interweniuje, gdy to, co żywe, znajduje się w zawieszeniu i uwikła się w problemy, lecz czeka, aż znowu się uwolni i odnajdzie właściwy kierunek”. Ten tekst jest bardzo mocno związany z osobistym doświadczeniem Guardiniego, który napisał też książkę „O sensie melancholii”. Dzisiaj melancholię nazywamy depresją. Odwołując się do Kierkegaarda, mówi, że to jest takie doświadczenie, jakby się człowiek zagubił w ogromnym, ciemnym lesie i nagle znajduje się na małej polance, tam jest skrawek światła. Ale ta polanka nie jest celem, wiadomo, że trzeba iść dalej. Tyle że problem polega na tym, że z tej polanki prowadzi nieskończona liczba dróg. Człowiek się rozgląda i tu można, można tu, można tu – wszędzie można pójść, nie wiadomo tylko, która z tych dróg jest właściwa. W związku z tym to cierpienie niewiadomej i niepewności jest tak duże, że niemal paraliżuje, że właściwie też jest ciemność. Ciemność jest spotęgowana ciemnością lasu i dlatego jest tak dojmująca, że człowiek się nie rusza i zostaje, nie idzie dalej. Wydaje mi się, że ten obraz dotyczy tego niezdecydowania, zwlekania, niepewności, ponieważ Guardini odwołuje się do tego, czego sam doświadczył. Fascynujące w jego życiu jest to, że znalazł sposób na radzenie sobie z tym niezdecydowaniem, z tym cierpieniem – to była twórczość, bo on jednak próbował pisać cały czas, próbował tworzyć, próbował nauczać. Kiedy czytam słowa Guardiniego, czuję, że są one przetrawione osobistym doświadczeniem i spotkaniem z Panem Bogiem, który właśnie jest tą łagodnością, który szanuje doświadczenie człowieka, ale równocześnie daje możliwość ruszenia z tej polanki, chociaż cały czas ta niepewność zostaje. Po Guardinim szukałem dalej tekstów dotyczących tego, w jaki sposób Pan Bóg działa. Sięgnąłem po Ewangelię, którą znamy, to jest Ewangelia Miłosierdzia albo Syna marnotrawnego (bardzo różnie jest nazywana). Pod wpływem Guardiniego nagle zadziwiło mnie w tej Ewangelii, że ojciec nie interweniuje, że pozwala synowi odejść, daje mu tę połowę majątku, a sam za nim nie biegnie. Nigdy wcześniej tego nie widziałem. Ale Guardini pisze, że „Nie interweniuje, gdy to, co żywe, znajduje się w zawieszeniu i uwikła się w problemy, lecz czeka”. Szukałem dalej. I nagle zobaczyłem, że ta przypowieść o miłosierdziu jest w ciągu innych przypowieści, ona jest trzecia w kolejności. Pierwsza u Łukasza jest owca, która się zagubiła, no i ten, który jest pasterzem, rusza na jej poszukiwanie. Druga przypowieść to drachma. Niewiasta, która zgubiła jedną drachmę, szuka, znajduje drachmę, a potem zaprasza znajome i sąsiadki, żeby się cieszyły razem z nią, bo odnalazła drachmę. Te przypowieści są w kontekście problemów, jakie mają faryzeusze i uczeni w piśmie z przyjmowaniem grzeszników, jadaniem razem z celnikami. I teraz ten kontrast między dwiema pierwszymi przypowieściami a tą o miłosierdziu, gdzie wydaje się, że nie ma interwencji ojca, wyznacza chyba horyzont myślenia o tym, jak Pan Bóg działa. Bo wygląda na to, że to jest takie poszukiwanie, które nie jest poszukiwaniem. Takie działanie, które nie jest działaniem. Właśnie dlatego się ucieszyłem, znajdując u św. Tomasza z Akwinu słowo o inspirowaniu, o przyciąganiu dobrocią, o oddziaływaniu w taki sposób. Zastanawiałem się, w jaki sposób w takim razie ten ojciec nie interweniując, nie goniąc za synem, nie idąc w te miejsca, gdzie on się zagubił, jednak na niego oddziałuje, jak go szuka, chociaż go nie szuka. Mam taką intuicję, że na syna oddziałują rysy podobieństwa do ojca. Właśnie tutaj jesteśmy wewnątrz tego sformułowania „na obraz i podobieństwo”. Przypomina mi się wizyta u sióstr benedyktynek w Staniątkach. Jest tam przepiękna ikona Matki Bożej Bolesnej Staniąteckiej. I kiedy tak patrzyłem na tę ikonę i patrzyłem na siostry, zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że one wszystkie są do niej podobne? To niemożliwe. Przecież one mają twarze tej Matki Boskiej Staniąteckiej. Człowiek się upodabnia do ikony, przed którą się modli. Przedziwne. Podobnie jest z dziećmi, które upodabniają się swoim zachowaniem do rodziców. Jeżeli tak jest w naszych doświadczeniach, że my się upodabniamy w przyjaźni, w relacji, to w tej przypowieści – a sięgnąłem po nią dlatego, że skoro Jezus opowiada o Ojcu Miłosierdzia, to opowiada o swoim Ojcu – musi być dokładnie to samo, że ten syn, który prosi o połowę majątku, wcześniej przeżył wiele lat z ojcem, czyli jest do niego podobny. Musi mieć jego ruchy, gesty, mimikę twarzy, jego sposób myślenia i wszystko. Nagle do mnie dotarło, że to, iż on prosi o majątek, o tę połowę majątku, to tak naprawdę jest już rys podobieństwa, bo on wie, że dostanie. To jest pewna odwaga, że on przychodzi. Oczywiście Henri Nouwen w swojej książce „Powrót syna marnotrawnego” (taka też jest klasyczna linia interpretacyjna) mówi, że prosić o połowę majątku przed śmiercią ojca, to znaczy, życzyć mu śmierci. No już, zrealizuj swój testament! Bo ta połowa na mnie przypada. I pewnie tak, natomiast tutaj mnie bardziej zaskoczyło właśnie to, że ten syn, nawet jeżeli jest tak, ma odwagę i on wie, że dostanie. To jest niesamowite – on wie, że dostanie. Widać to zwłaszcza w kontraście z tym drugim, z tym starszym, który mówi: „Ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi” (Łk 15,29). To jest zadziwiające i potem oczywiście usłyszy: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy” (Łk 15,31). I teraz w kontraście z tym błogosławieństwem, które otrzymuje starszy, dotyczącym jego problemów, widać, że ten młodszy się domyślił przez podobieństwo, że może poprosić i że dostanie, że może przyjść. Czyli że on jest jakoś odważny. Tym, co mnie zaskakuje w tej Ewangelii, którą nazywam Ewangelią o ojcu marnotrawnym – jest to, że ojciec jest rozrzutny, ojciec jest hojny. Jeżeli to jest obraz Boga, to ojciec wie, że ten syn to zmarnuje, a mimo to mu daje. A nawet jeżeli to nie jest obraz wszechwiedzy Bożej, to możemy powiedzieć, że Bóg podejmuje ryzyko zmarnowania, czyli obdarza zaufaniem na wyrost. Chociaż w perspektywie przytoczonego wyżej cytatu z Guardiniego wydaje mi się, że tu jest dla nas ważne to, że miłość Boga „pozwala na marnotrawstwo, pozwala na zabawę, cieszy się z rozkwitania, dopuszcza to, co zbędne i z pozoru głupie”. Syn nie dlatego prosił o tę połowę majątku, żeby ją zmarnować. W momencie, kiedy przyszedł – prawdopodobnie dopowiadając do tej przypowieści, a po to są przypowieści, żebyśmy dopowiadali, czyli się w nich odnajdywali – pewnie miał szlachetne zamiary. Chciał dobrze, chciał zbudować, chciał mieć swoje życie. Nie przyszedł po to, żeby przepuścić majątek z nierządnicami. Potem oczywiście jest konsekwencja, ale na początku jest zupełnie co innego. Przypominają mi się znów nasze Konstytucje dominikańskie, gdzie jest mowa o tym, że brata po formacji uważa się za dojrzałego. Powtórzę na swoim przykładzie. Pamiętam siebie na początku i wiem, że tej dojrzałości nadal nie ma, ale wtedy jeszcze mniej było, w związku z tym wydaje mi się, że ten zapis jest powtórzeniem właśnie tej rozrzutności. Rozrzutny ojciec to znaczy hojnie obdarzający zaufaniem, nad wyraz, nad miarę. I dlatego kiedy myślę o tej Ewangelii, o sposobie działania Pana Boga, to trawestuję słowa użyte przez Faustynę, którymi ona się modliła do Jezusa: „Jezu, ufam Tobie”, i słyszę, jak Ojciec mówi: „Wojciechu, ufam tobie”, a więc przekazuje mi połowę majątku. Tak samo zrobił zakon, który obdarzając mnie zaufaniem, dając funkcje, kiedy byłem bardzo młodym człowiekiem, tak naprawdę ryzykował – mogłem to zmarnować, mogłem się pomylić, mogłem się rozsypać. Przecież kiedy dostajemy władzę przyjmowania spowiedzi, to często mamy dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć lat. Naprawdę człowiek jest młody. Podobnie gdy młodzi ludzie zostają rodzicami – jakim zaufaniem obdarza nas Pan Bóg. Jakby nie ma tego czekania na to, żeby człowiek wreszcie był gotowy. Jest ogromne obdarzenie zaufaniem i przyjęcie ryzyka, że może to być zmarnowane. I teraz to, co jest ciekawe w tej Ewangelii, że nawet jeżeli będzie to zmarnowane, no to co? No to nic. Nic się nie stanie. Właśnie na tym polega hojność ojca. I to jest przedziwne. Kiedy tak patrzę na ten gest zaufania, nazywam tę Ewangelię bar micwa. Wiemy, że w Izraelu bar micwa to jest ten moment, kiedy syn jest przyjmowany przez ojca jako dorosły, chociaż nie jest dorosły. Mówi się czasami, że dwunastoletni Jezus, który został w świątyni, został u Ojca i że to była Jego bar micwa. To zawsze jest gest zaufania, zawsze jest nad wyraz, nad miarę, że ja przyjmuję cię jako dorosłego, mimo iż wiem, że ty nie jesteś dorosły, że ty jesteś niedojrzały. Dlatego ja tutaj bardziej mówiłem o dojrzałej niedojrzałości, to znaczy, że ze strony Ojca jest przyjęcie mojej niedojrzałości, ale w taki sposób, że On mi ufa. I to powoduje, że ja się staję dojrzałym człowiekiem, że tak naprawdę najbardziej oddziałuje na mnie to, że zostałem obdarzony zaufaniem. Przecież gdy mnie ktoś obdarza zaufaniem, ryzykuje, daje mi wolność, to właściwie najbardziej mnie stwarza. Dlatego tak się zadziwiam nad tą Ewangelią, ale też rozumiem, dlaczego ojciec nie musi biec za synem. Bo on wie, że syn jest do niego podobny. Ojciec André Louf w książce „Pokora i posłuszeństwo” mówi o tym, jak to św. Augustyn odnajduje przestrzenie Bożej obecności w człowieku, czyli trochę inaczej tłumaczy ten obraz i podobieństwo: gdzie jest Bóg Ojciec w człowieku, gdzie jest Syn Boży, gdzie jest Duch Święty. Ja mówię o przestrzeni Ich działania w nas. I Augustyn mówi: najprościej jest powiedzieć Duch Święty, bo to jest miłość. Miłość, czyli nasza zdolność do kochania, do przyjaźni. Syn Boży to też jest dość proste, bo mamy Słowo. Czyli to, że mówimy, że dialogujemy, że się rozumiemy, że się uczymy, że mamy inteligencję, że mamy zdolność modlitwy, że mamy zdolność twórczości – to wszystko jest przestrzeń Syna Bożego, czyli Słowa. Natomiast Ojciec to jest pamięć, czyli tożsamość, pamięć i tożsamość. To bardzo pięknie widać w tej Ewangelii, że kiedy syn wszystko stracił, to się zastanowił i sobie przypomniał – ilu najemników w domu mego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. I to jest ta przestrzeń Ojca – syn sobie przypomniał, że ma dom. Czyli w tym momencie wróciło do niego, kim jest, że może być z powrotem w domu ojca. Kiedy się zastanowił, zadziałały te rysy podobieństwa w całej pełni – jestem do ciebie podobny, to znaczy, że mogę wrócić. Że mam gdzie przyjść, że wiem, że ty mnie nie wyrzucisz. Oczywiście wiadomo, że syn sobie potem wykombinował na swój własny sposób tę wizję powrotu, ale to znamy, chcę natomiast podkreślić to, co jest piękne też w tej Ewangelii: ojciec oddziałuje czekaniem. Czyli że tak jakby cały czas przez to czekanie przemawia do syna: „Wojciechu, ufam tobie”. Wydaje mi się, że to jest głos Ducha Świętego w naszym sercu, że ten głos dodaje nam otuchy: jesteś podobny, czyli masz możliwość zastanowienia się, masz możliwość powrotu, masz możliwość nawrócenia, masz możliwość stanięcia na własnych nogach. To nie jest obojętne czekanie. To jedyna Ewangelia, gdzie Bóg biegnie, bo jest powiedziane, że wybiegł naprzeciwko powracającego. Tu chciałbym zwrócić uwagę, że niekiedy wizje artystyczne nie wyczerpują całości zagadnienia. Przepiękne dzieło Rembrandta Powrót syna marnotrawnego jest wizją artysty. Ale ten ojciec nie jest w stanie biegać, jest starszym człowiekiem. Henri Nouwen tłumaczy piękno tego obrazu – jedna ręka kobieca, jedna męska, jest to przytulenie, przyciśnięcie, ale jak patrzę na tego ojca, to nijak nie potrafię sobie wyobrazić, że on wybiegł. Chyba że to było wybiegnięcie duchowe. Ale w Ewangelii powiedziane jest, że wybiegł, no więc jednak wyobrażam sobie trochę młodszego ojca. Nie znaczy to, że przekreślam Rembrandta, tylko pokazuję, że wizje artystyczne są komplementarne. Ten artysta zobaczył tyle, ale nie wyczerpał wszystkiego. Ojciec nie czekał biernie, ale wybiegł, a jak zobaczył syna, to rzucił mu się na szyję i ucałował go. To zachowanie ojca pozwala wejść w jego przeżycia – to nie jest obojętność, ojciec nie jest obojętny, że sobie siedzi i jest mu wszystko jedno, co się z tobą dzieje, zgubiłeś się czy nie. Czyli ja cierpię, bo „cierpliwe czekanie” bierze się od słowa „cierpienie”. Cierpliwość dlatego jest upodabniająca do Boga Ojca i do Syna Bożego, że ten, kto jest cierpliwy, cierpi. Bo cierpliwie czekać, to tak naprawdę znaczy krwawić gdzieś wewnątrz albo wręcz gdzieś dosłownie. W pewnym momencie życia człowiek – tak jak młode drzewo potrzebuje wsparcia w postaci kijka – musi się wspierać, bo to jest początek drogi. Ale nadejdzie taki dzień, że ten pomocny kijek zostanie wyciągnięty. Ten moment wyciągnięcia kijka przez Pana Boga, że On się jakby wycofuje, przestaje nas podpierać, rzeczywiście może być czasem przeżywany w taki sposób, że drogi nam krzyżuje. Ale tak naprawdę to nie jest krzyżowanie dróg, tylko gest zaufania, czyli bar micwa. Fragment książki Wojciecha Prusa OP „Dojrzała niedojrzałość”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „W drodze”. Lead i skróty od redakcji 22 sierpnia 2017, 8:45 Wydawnictwo polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Po co Pan Bóg się w ogóle się objawia? CO o Bogu wie drugoklasista?Objawienie to próba spojrzenia na Boga, który robi wszystko co w Jego mocy, aby spotkać si Nawrócenie. Dawniej na ulicy można było dostać od niego w zęby. Teraz na tych samych ulicach jest gotów krzyczeć, że Jezus jest Panem. Zawadiacki fryzjer, szalony perkusista dziś mówi: jestem Bożym wojownikiem. Kiedyś z powodu nadużywania alkoholu wyrzucono go z zespołu, który sam założył. Teraz znów gromadzi muzyków. Przygotowuje wielki koncert uwielbienia. – To będzie dziękczynienie Bogu i ludziom – mówi Maciek Szczepanek. Co się wydarzyło, że dawny hulaka, zwany w okolicy „Ogórem”, gra na Bożą chwałę? Ze mną nie rozmawiał Mieszkał od dziecka w cieniu trzebnickiej bazyliki św. Jadwigi. Widział ją z okna. Do kościoła chodził zachęcany przez siostrę, ale Panem Bogiem specjalnie się nie interesował. – Miałem jednak swoje zasady – mówi. – Kiedy podczas uroczystości Pierwszej Komunii św. dzieci składały przyrzeczenia, że nie będą pić i palić, milczałem. Uznałem, że w ten sposób nie będą mnie obowiązywać. Już jako uczeń szkoły podstawowej śmiało sobie poczynał. Wspomina, jak z kolegami planowali wyjście „na szaber” pomiędzy pielgrzymów idących przez Trzebnicę na Jasną Górę. Wtedy planów nie udało się zrealizować, bo Maciek wpadł pod samochód i trafił do szpitala. Potem, bywało, bawili się w komandosów, pozwalając sobie na drobne włamania i kradzieże. „Ogór” na ulicy siał postrach. Czasem zwoływał kumpli wyposażonych w łańcuchy i inne sprzęty, by kogoś „skarać”. – Nigdy od nikogo nie oberwałem, to ja spuszczałem manto – wspomina. Na bierzmowanie wybrał sobie za patrona św. Mikołaja, dla zabawy. Przyjęcie sakramentu uczcili z kolegą pizzą i alkoholem. – Tak świętowaliśmy to bierzmowanie, że prawie na nogach nie mogliśmy ustać – mówi, dodając, że był w stanie wypić ponad 30 piw za jednym były mu też narkotyki. Jednocześnie zawsze miał mnóstwo pasji. Przyjaźnił się ze zwierzętami. W domu hodował piękną sowę, w garażu – tarantule. Miał szczura, który z nim jeździł na rowerze. Choć skory do bójki, potrafił w razie potrzeby poświęcić się dla innych. A to tonącego mężczyznę z basenu wyciągnął, a to odratował nieprzytomnego pijaka w parku. Przygoda z muzyką zaczęła się, gdy sprzedał na złom rzeczy pozostawione w garażu przez zmarłego ojca. Za zdobyte pieniądze kupił sobie perkusję. – Po dwóch tygodniach już mieliśmy zespół. Graliśmy w kapeli podwórkowej u mnie w garażu; nazywaliśmy się Glan Street – wspomina. Jako fryzjer z zawodu stałej pracy jakoś wciąż znaleźć nie mógł. Postanowił „odbębnić” wojsko, żeby mieć czyste papiery. Znalazł się w Warszawie, w Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Świetny strzelec, prawa ręka szefa kompanii… Zapowiadało się pięknie. – Po miesiącu mnie wyrzucili. Powiedzieli, że mam trójzastawkową wadę serca i... do niczego się nie nadaję. Skoro chcieli ze mnie takiego wraka zrobić, sprawdzałem potem, co potrafię. A potrafiłem wiele – i wypić, i pobiegać, i ciężary podnosić. Sport, muzyka i brojenie – to mnie zawsze kręciło. W wojsku, owszem, złożył przysięgę, w której padły wielkie słowa: „Bóg, honor, ojczyzna”. Dla szeregowego Szczepanka pierwsze z nich nie znaczyło jednak zbyt wiele. – Ja Pana Boga nie widziałem, nie słyszałem, nie rozmawiał ze mną – tłumaczył wtedy pewnemu kapitanowi. Czas miłosierdzia Często wyjeżdżał do pracy za granicę. – Kiedy wracałem z Norwegii do Polski, przygotowywałem prezenty dla bliskich. Dla siostry wyciąłem w kamieniu piękne krzyże, ozdobione grawerunkiem. Ona je potem zaniosła do kościoła do poświęcenia i rozdała. W domu został tylko jeden, taki trochę krzywy, dziwnie wycięty – wspomina. – Nie przypuszczałem, że nabierze w swoim czasie znaczenia. Swoją przyszłą żonę, Małgosię, zobaczył po raz pierwszy, grając z trzebnicką orkiestrą dętą na dożynkach powiatowych w Obornikach Śl. Wkrótce poznali się bliżej. Maciej zakończył poprzedni, nieformalny związek. Ślub z Małgorzatą odbył się w 2010 r., a w 2011 r., dokładnie 1 maja o urodził się im synek Antek. Szczęśliwy tata, który zdążył na czas wrócić z pracy w Hiszpanii, był przy porodzie i osobiście przeciął pępowinę. Udał się na tradycyjne „pępkowe”, po czym następnego dnia znów stawił się w szpitalu. Nie wiedział, że wkrótce w jego życiu nastąpi potężne tąpnięcie. Obok recepcji spotkał kobietę. – Edyta przyszła na poród siostry czy bratowej. Rozmawialiśmy i tak się stało, że opowiedziałem jej trochę o sobie – wspomina. „No dobra, rządzisz na ulicy, mocny jesteś. Ale czegoś ci brakuje w życiu” – stwierdziła. „Czego mi brakuje?” „Wierzysz w Boga?” Maćka zatkało. Wyjaśnił Edycie, że ma wszystkie „papiery z Kościoła”, nawet ślub kościelny miał. Ale czy wierzy w Niego? Owszem, miał wcześniej chwile, kiedy próbował Go szukać. – Zdarzało się, że paliłem marihuanę i „szedłem w trasę” po okolicy. Podczas długich samotnych spacerów „darłem koparę”, wołając do Boga: „Gdzie jesteś?” – wspomina. Jednak dopiero rozmowa na szpitalnym korytarzu zakończyła się u niego zdecydowanym postanowieniem: „Chcę Go znaleźć! I to natychmiast!”. Pognał pod bazylikę – chciał znaleźć Boga w kościele, ale świątynia była już zamknięta. „Magda, Bóg jest?” – spytał siostrę w domu.„Jest!” „Czemu wy mi o tym wcześniej nie powiedzieliście?” – krzyczał na domowników. Stopniowo odkrył tajemniczy splot wielu okoliczności towarzyszących swojemu nagłemu zwróceniu ku Chrystusowi. Antoś urodził się w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, w dzień beatyfikacji Jana Pawła II. W uroczystościach beatyfikacyjnych uczestniczyła pewna siostra boromeuszka z Trzebnicy, która modliła się tego dnia w intencji Maćka rodziny; w tym samym czasie w tej samej intencji ofiarował Mszę św. znajomy salwatorianin przebywający w Medjugorie. Przypadek? Deszcz łask Spotkana w szpitalu Edyta powiedziała Maćkowi o Mszach św. o uzdrowienie, które odbywają się raz w miesiącu w kościele św. Maksymiliana Marii Kolbego we Wrocławiu. Pojechał. Trudno opisać w kilku słowach, co przeżył. Wspomina spowiedź, Komunię św., ale także rozmowę z o. Andrzejem Smołką, która zmieniła się w gorącą modlitwę, oraz doświadczenie spoczynku w Duchu Świętym. Wkrótce znowu trafił na podobną Mszę św. na Księżu Małym we Wrocławiu, zaraz potem na Eucharystię z udziałem o. Johna Bashobory w kościele Chrystusa Króla. – Pan Bóg nagle zaczął dotykać mnie mocno i namacalnie, na każdym kroku obsypuje mnie znakami swojej obecności – mówi, wspominając „strumienie” Jego łask: szczególne doświadczenia towarzyszące przyjmowaniu Komunii św., uzdrowienia, jakich był świadkiem – choćby niewidomej kobiety, która zaczęła widzieć, gdy postawiono przed jej oczyma obraz z Jezusem Miłosiernym. Mówi o niezliczonych „zbiegach okoliczności”, choćby historii ze złodziejem, przed którym uchronił się dzięki… fragmentowi Ewangelii o złodzieju przychodzącym nocą. – Słyszałem wiele razy: wierz w Pana Boga, nie w fajerwerki; On daje ci cukierki, potem da ci gorzką czekoladę. Staram się na to przygotować – tłumaczy. – Mam chwile słabości. Wiem jednak, dokąd wrócić. Maciek wręcz „oszalał” dla Pana Boga. Wykorzystuje swoje talenty, łatwość kontaktu z ludźmi. Zwołał zespół, który zagrał na koncercie ewangelizacyjnym w Trzebnicy, tuż przed występem Maleo Reggae Rockers. Grał na koncercie „Wiatr z Wyspy” na Gądowie Małym, składał świadectwa. Zaprzyjaźnił się z różnymi wspólnotami – jak Benedictus z Wrocławia czy Sykomora w Trzebnicy. Zaczął wykorzystywać każdą okazję, by mówić o Bogu – na przystanku, w aptece, na ulicy. – Jestem wojownikiem Chrystusa. Opowiadam ludziom, jak Go spotkałem, przekonuję: „Bóg jest. On szanuje twoją wolność. Jeśli tylko Go zaprosisz, otworzysz serce, On przyjdzie” – tłumaczy. – Czasem biorę kogoś na stopa, puszczam muzykę zespołu TGD i siedzę cicho. To wystarcza. Człowiek wychodzi z auta ze łzami w oczach – mówi. Trzynasty Apostoł W 2013 r. w Trzebnicy odbyło się Seminarium Odnowy Wiary. W czasie gdy trwało, Maciek zwrócił uwagę na zniszczony krzyż na kaplicy cmentarnej. „Odnów mnie” – usłyszał w sercu. Za zgodą proboszcza i z pomocą znajomego rzeźbiarza doprowadził do renowacji krucyfiksu. Czas pochylenia się nad Ukrzyżowanym, a potem także nad figurą Zmartwychwstałego z kaplicy cmentarnej okazał się błogosławiony dla obu przyjaciół. Swoje spotkanie z Chrystusem przeżyła w tym okresie także żona Maćka, w intencji której wybrał się wcześniej na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Ostatnio oboje przetrwać musieli ciężką próbę. Małgosia urodziła śliczną córeczkę. Niestety, tuż po porodzie kobiecie pękł wrzód, doszło do zapalenia otrzewnej, do kolejnych komplikacji. Po błyskawicznej operacji lekarze nie kryli, że szanse na przeżycie kobiety są nikłe. Maciek zaalarmował wszystkie znajome wspólnoty, we Wrocławiu, Trzebnicy, Kłodzku, Szczecinie… Modlili się znajomi w Niemczech, Anglii, Irlandii, Stanach, a nawet przyjaciele w… Iranie. Zorganizowano zbiórkę krwi dla Małgosi. Szczęśliwie najgorsze niebezpieczeństwo udało się zażegnać. Rodzina Szczepanków wciąż potrzebuje modlitwy. – Jestem wdzięczny wszystkim, którzy nas duchowo wspierają w tym trudnym czasie – mówi. – Już zacząłem organizować wielki koncert uwielbienia, pomyślany jako dziękczynienie dla Boga i ludzi. Odbędzie się 5 lipca o na placu Pielgrzymkowym w Trzebnicy, po Mszy św. odprawionej o w bazylice. Zagrają w nim ludzie z różnych wspólnot, głównie wrocławskich i trzebnickich, zaśpiewa chór. Maciek marzy o stworzeniu na stałe zespołu muzycznego, który podróżowałby po świecie, ewangelizując. Różne elementy życia zaczynają składać się w całość. Kamienny krzyż przywieziony kiedyś z Norwegii znalazł swoje miejsce: stał się darem dla s. Józefy z Walendowa, z domu zakonnego Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, w którym przebywała kiedyś s. Faustyna Kowalska. Maciek korzystał z gościnności sióstr, pracując przez pewien czas w tej okolicy. Wspomina rekolekcje w Trzebnicy z udziałem Leszka Dokowicza. Podczas adoracji zaproszono wszystkich, by postawili na ołtarzu płonące lampki. Ta, którą umieścił przy monstrancji, okazała się trzynasta. – Siostra uświadomiła mi sens tego gestu – mówi. – Maciej był trzynastym apostołem. Tak się właśnie czuję. . 421 310 60 250 425 259 363 172